Proste pytanie

Jestem w rozwoju osobistym już ładnych parę lat. Prywatnie i zawodowo. Zgłębiałam astrologię, ustawienia systemowe, biologię totalną czy human design. Byłam na klasycznej terapii behawioralnej, chodziłam na kręgi kobiet, brałam udział w warsztatach rozwojowych i tych online i tych wielodniowych stacjonarnych czy rozłożonych w dłuższych okresach czasu. Tańczyłam swoje marzenia, ucieleśniała swoje sny, malowałam mapy marzeń. Dotykałam swoich traum i tuliłam swoje wewnętrzne dziecko. Piłam magiczne zioła, robiłam diety oczyszczające. Próbowałam odosobnień i satsangów. Milczałam kilka dni i wykrzykiwałam swoją złość. Chodziłam po lesie szukając swojej wizji, uwalniałam emocje oddechem, korzystałam z różnych rytuałów oczyszczających. Afirmuję, medytuję i morsuję. Przeczytałam wiele książek z półki „rozwój osobisty”, studiowałam różne religie i systemy. Nie wiem czy wymieniłam wszystko, bo na przestrzeni wielu lat było tego dużo.

Czarna Owca

Robiłam to z potrzeby autopomocy, kiedy spotykały mnie trudne sytuacje w życiu, ale też z wrodzonej ciekawości, bo zawsze intuicyjnie wiedziałam, że ten świat to o wiele więcej niż to, co da się „naukowo” zmierzyć lub opisać. Jako klasyczna „czarna owca w rodzinie” jestem tą, która przynosi do mojego rodu nowe idee, rozszerza horyzonty, nie chodzi utartymi szlakami. Każda z tych rzeczy wniosła mniejsze lub większe zmiany, wglądy, przemyślenia, skoki kwantowe. Tak dla mnie, jak i dla członków mojego rodu. Każda z tych rzeczy była idealna na moment życia, w którym byłam. Każda przyszła do mnie sama, w myśl zasady, że „mistrz się zjawia, gdy uczeń gotowy”. Żadnej z tych rzeczy nie żałuję, chociaż nie każdą bym polecała. Każda w mniejszym lub większym stopniu wpłynęła na to, gdzie dzisiaj jestem i to kim jestem.

40-stka i babskie spotkanie

W tym roku skończyłam 40 lat. Magia okrągłości tej liczby – wiadomo – skłania do przemyśleń i podsumowań. I tak sobie myślę, że grzebiąc w przeszłości, rozliczając moich rodziców, analizując mój okres prenatalny, wczesne dzieciństwo i młodość, studiując moje grafy i horoskopy w różnych ujęciach, ciągle brodziłam w tym co trudne, ciężkie i bolesne. Wracając z warsztatów do domu miałam wrażenie, że zamiast robić się lżej, miałam jeszcze większy mętlik w głowie i dopisane kolejne rzeczy do listy spraw w moim wnętrzu, rodzie, dzieciństwie, którymi warto się zająć.

Ostatnio na babskim spotkaniu, na które udało mi się w końcu wygospodarować czas, siedziałyśmy z koleżankami i każda opowiadała o swoich trudnościach związanych ze swoją zaganianą rzeczywistością. I w końcu któraś znajoma zadała jedno, bardzo proste pytanie:

Kochane, a co sprawia Wam radość?

Na chwilę wszystkie zamilkłyśmy i zawiesiłyby wzrok w przestrzeni. Każdej z nas dłuższą chwilę zajęło podać chociaż jedną rzecz w odpowiedzi na to pytanie. Wiadomo: „dzieci”, „mąż”, „rodzina” – chociaż nie wszystkie wymieniły te „pozycje”. Że jesteśmy zdrowe – to po chwili zamyślenia, „ta kawa”, którą piłyśmy, „to spotkanie”. Odpowiedzi były rzucane raczej mechanicznie, niż z głębokiego czucia. Koleżanka zauważywszy, że idzie to raczej z głowy niż z serca, nie odpuszczała i dopytała:

Ale co sprawia Wam taką PRAWDZIWĄ radość? Taką radość małego dziecka, kiedy się cieszy. Taką radość, co promieniuje z każdej komórki?

Prostota tego pytania była porażająca. Wiedziałam jaki jest mój ascendent, ile było nienarodzonych dzieci w moim rodzie, jakie jest moje zwierzę mocy, jakie programy wpływają na to, że w mojej relacji są takie problemy, a nie inne, a nie umiałam tak na szybko odpowiedzieć co sprawia, że się uśmiecham, a moje ciało się rozluźnia.

Co wybierasz?

Wracając ze spotkania ten wątek wciąż chodził mi po głowie. Trochę zmęczona rozwojem osobistym kojarzącym mi się głównie z „wchodzeniem w trudne”, „opuszczaniem swojej strefy komfortu” czy podążaniem za tabliczką „lęk jest drogowskazem”, na które moje zmęczone ciało zwyczajnie już się kuliło, postanowiłam dla odmiany pochylić nad tym tematem radości w moim życiu. Zaprosiłam więc pytanie zadane przez koleżankę na stałe, mierząc nim każdą moją aktywność i centymetr codzienności.

Czy łóżko na którym śpię sprawia mi radość?

Czy kubek, w którym piję poranną herbatę sprawia min radość?

Czy sukienka, którą wkładam na siebie, sprawia mi radość?

Czy samochód, którym jeżdżę, sprawia mi radość?

A co z tym spotkaniem, które mam dzisiaj w kalendarzu?

A może dawno nie byłam na łyżwach, a przecież to mi sprawiało zawsze tyle radości?

A może wcale nie chcę jechać na wczasy w góry ze znajomymi, tylko wolałabym sama nad morze?

A może wolałabym zamówić catering na święta niż udowadniać wszystkim, że jestem świetną gospodynią?

A gdyby zamiast dzisiejszej rutynowej medytacji po prostu pobawić się z kotem?

Niczym Marie Kondo ze swoją „spark of joy” dotyczącą ubrań, rozszerzyłam temat radości/przyjemności na wszystkie sfery mojego życia. Podobało mi się już samo to, że przestawia to wektor z rozwoju, który był głównie rozmyślaniem o mojej przeszłości, na mnie dzisiejszą. Na mnie tą, którą jestem teraz. Zaczęłam bardziej świadomie wybierać, a mniej działać na autopilocie. Zaczęłam weryfikować swoją codzienność. Nie – nie była to tylko droga tylko usłana płatkami róż. Musiałam dokonać kilku wyborów, które były trudne. Musiałam nazwać sobie kilka rzeczy, których nazywania podświadomie unikałam. Musiałam w końcu wybrać siebie i wyjść w niektórych sytuacjach i relacjach z wygodnej roli ofiary.

Nowa droga nie była pozbawiona trudnych momentów, jednak decyzje i wybory, które podejmowałam sprawiały, że z dnia na dzień ciało było w coraz lepszym stanie. Mój sen spokojniejszy. Twarz bardziej promienna. Po kilku dniach zauważyłam znaczną poprawę mojego dobrostanu. Samo już postawienie sprawy w ten sposób, że skupiam się na radości, stało się nowym rodzajem medytacji. Stało się nowym sposobem myślenia i patrzenia na codzienność, na mnie samą. Było powiewem świeżości w tematyce rozwoju osobistego, którego bardzo brakowało. Nie mówię tutaj, że nie warto pracować nad sobą poprzez warsztaty, terapie czy inne dostępne metody i porządkować swojej przeszłości. Bardzo warto. To podstawa i baza do budowania swojego szczęśliwego, wymarzonego życia. Bez tego nie byłabym dzisiaj tym, kim jestem i tu gdzie jestem. Uważam, że każdy powinien nieustannie się rozwijać, aby być codziennie tą coachingową „coraz lepszą wersją siebie”. O ile lepszym społeczeństwem bylibyśmy, gdyby każdy się za siebie przysłowiowo „wziął”.

Bardziej zwracam uwagę na to, że łatwo się zagalopować w wyzwaniach codzienności, a także w rozwoju osobistym i ściągając kolejne warstwy, pogubić w ilości wątków, traum i uwikłań którymi czujemy, że powinniśmy się zajmować. Specyfika czasów w których przyszło nam żyć sprawia, że łatwo zatracić się w tym, gubiąc przy okazji tę prostą, najzwyklejszą, codzienną radość życia. Tę radość z chwili poprzeciągania się w łóżku przed ruszeniem do codziennych obowiązków, śniadania z ukochaną osoba, spaceru z psem, przygotowania dziecku śniadaniówki do szkoły z wdzięcznością, że mamy mu co do niej włożyć, czy założenia dzisiaj tej ulubionej sukienki i poczucia zachwytu, patrząc w lustro.

Im lepiej, tym lepiej

W mojej zabieganej rzeczywistości, między rodziną, pracą, domem, to proste pytanie zadane przez koleżankę, było niespodziewanym, wielkim skokiem kwantowym. Było kolejnym przełomowym momentem, dzięki któremu moja rzeczywistość realnie się zmieniła na lepsze. Bo skupiając się na radości, zaczęło się jej więcej pojawiać w moim życiu. Może to brzmi trywialnie. Może to banalne. Może dziecinne. A może ta prosta prawda, że „podobne przyciąga podobne” w końcu była ubrana w słowa, które do mnie trafiły? Mnie pomogło.

Oczywiście dalej życie przynosi wyzwania, dalej spotykam ludzi, którzy mnie trigerują, dalej mam masę spraw do ogarnięcia i często czuje się zmęczona, przytłoczona i nie mam na nic ochoty. Jednocześnie, wytrwale poszukując i kreując radosne chwile i sytuacje w mojej codzienności, o wiele lżej nawiguję mi  się przez życie. A Tobie co sprawia radość?

Tekst: Zofia Wasilewska


Nazywam się Zofia Wasilewska. Jestem kobietą, żoną, matką. Zawodowo zajmuję się facylitacją wydarzeń kulturalnych oraz warsztatów rozwojowych.

Bazując na zebranej wiedzy i doświadczeniu, w ostatnim czasie rozwijam swoją pasję jaką jest połączenie imprez z rozwojem osobistym, czyli prowadzenie „ceremonii przejścia” takich jak:

– powitania nowych członków rodów
– ceremonie pierwszej krwi
– urodziny
– wieczory panieńskie
– śluby
– oraz inne niestandardowe jak: pełnie księżyca, nowy rok i wszystkie szczególne dla Ciebie dni.

Pracuję głównie z kobietami. W trakcie ceremonii kładę nacisk na karmiące, odżywiające, pozytywne do-znania, dzięki którym komunikujemy się symbolicznie z podświadomością, aby jak najkorzystniej i najgłębiej przebiegał towarzyszący wydarzeniom proces transformacyjny. Celebrując w ten sposób harmonizujemy nasze komórki, dostrajamy się energii dostatku oraz radości, tak abyś z jak najwyższą wibracją mogła wejść w Twój nowy rozdział w podróży po tej wspaniałej planecie.

KONTAKT:

FB: DoZnania – sztuka celebracji

————————————————————-

Podobał Ci się artykuł? Chcesz poczytać więcej?

Z kawką łatwiej się działa! Zapraszam do postawienia kawy żeby lepiej się pracowało!

☎  Telefon: +48 696 256 086

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Dołącz do naszego newslettera


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.